Dzisiaj czekała nas długa, aczkolwiek przyjemna wyprawa. Przemęczając się to przez większe, to przez mniejsze pagórki dotarliśmy do miasteczka wyglądem prosto z westernu. Czekało nas tam wiele atrakcji: 'Prawdziwy' napad na piękną mieszkankę miasta, strzelali głośno, aż w uszach dudniło; bary z poszukiwanymi kowbojami ;) Indianie; koniki i kucyki; jazda na byku [ o mało nie rozbiłam głowy ;p]; rysowanie pamiątkowych kartek; odznaka sheriffa; kowboje i wiele innych atrakcji. Prawdziwa frajda dla nas dzieciaków. Cały dzień nam zajęła świetna zabawa i pstrykanie zdjęć.
Tak, to był świetny dzień !
Powrót, kolacja i...
Najpierw dyskoteka kolonijna :)
Potem nasz chrzest kolonijny: Chodziliśmy po ciemku na czworakach na strychu, którym nas zamknięto. Jedliśmy paciaję zrobiona z jagód, kiślu i śmietany, chodziliśmy po pokrzywach. po tych wszystkich przebrniętych przez nas próbach wybieraliśmy swoje kolonijne imię [ w moim przypadku 'Katka' ] i dostawaliśmy oficjalny dyplom kolonijny [nadal jest gdzieś u mnie ;) ]
A potem...
Zielona noc.
[ Zadowolona rankiem, że moje pokojowe dziewczęta mają zielone buzie a my nie, przeszła jak tylko chciałam wstać do łazienki... Całe nogi, całe prześcieradło i cała moja pościel były w paście... ahh Ci nasi wychowawcy ^^